Autor: FWG
W pierwszej dekadzie III RP kolejne rządy przeprowadzały reformy, które uwalniały inicjatywę gospodarczą Polaków, stabilizowały finanse publiczne i umożliwiały długookresowy wzrost zamożności. Dzięki temu siła nabywcza przeciętnego polskiego wynagrodzenia jest dziś 2,3 raza wyższa niż w roku 1993, a emerytury są wyższe przeszło dwukrotnie. Reformatorskie ustawy były głosowane w demokratycznie wybranym parlamencie i konsultowane ze związkami zawodowymi oraz grupami interesu, których szczególnie dotyczyły.
Często jednak nie miały poparcia większości społeczeństwa, przez co poparcie dla rządzących partii w trakcie kadencji malało. Pozytywne skutki przychodziły bowiem po latach, zaś doraźne koszty odczuwane były natychmiast. Polscy politycy stopniowo dochodzili więc do wniosku, że aby utrzymać władzę, należy zaniechać niepopularnych reform, nawet jeśli w długim okresie ich zaniechanie przyniesie katastrofalne skutki. Dotyczy to między innymi systemu emerytalnego.
Polski system emerytalny nisko w rankingach
Międzynarodowa firma konsultingowa Mercer i Australijskie Centrum Usług Finansowych (ACFS) publikują od wielu lat Melbourne Mercer Global Pension Index (MMGPI). Przybiera on wartość od 0 do 100 i składa się z trzech subindeksów: adekwatność (korzyści dla emerytów), zrównoważenie (dług publiczny) i wiarygodność. Badania obejmują 35 krajów, wśród nich Polskę. Według rankingu MMGPI polski system emerytalny plasuje się wyraźnie poniżej średniej. W 2019 r. otrzymał 57,4 pkt. Zbliżony poziom miały takie kraje jak: Peru, Kolumbia, Brazylia, Włochy, Indonezja. Twórcy indeksu w komentarzu napisali: „System ma kilka dobrych rozwiązań, ale obarczony jest także poważnym ryzykiem i niedociągnięciami. Bez ich wyeliminowania można kwestionować jego skuteczność i długoterminową trwałość”.
Gdy powstawały pierwsze systemy emerytalne – w Niemczech w 1889 r., w większości państw europejskich po I wojnie światowej, a w Polsce w 1933 r. – nie zdawano sobie sprawy z tego, że za 100 lat trendy demograficzne sprawią, że będą one nie do utrzymania.
Świadczenia osób starszych były finansowane przez składki, płacone przez młodszych, aktualnie pracujących. System ten nazywany jest popularnie bismarckowskim, gdyż po raz pierwszy został wprowadzony w Niemczech, choć głosowanie w tej sprawie miało miejsce już po ustąpieniu z urzędu Żelaznego Kanclerza.
Bo żyjemy znacznie dłużej
W końcu XIX w. statystyczny Anglik i Szwed żyli 47 lat, Francuz – zaledwie 42 lata. W 1932 r. średnia długość życia mężczyzny w Polsce wynosiła 48 lat, a kobiety 52 lata. Osoba przechodząca na emeryturę miała przed sobą perspektywę kilku lat życia, a duża część płacących wcześniej składki wieku emerytalnego nie dożywała. Dla płatników i emerytów była to sytuacja mało przyjemna, ale dla finansów systemu emerytalnego zdrowa. Wysoki przyrost naturalny przekraczający 10 promili rocznie sprawiał, że na jednego emeryta przypadało wiele osób czynnych zawodowo.
Jeszcze przed 30 laty wykres struktury wiekowej w Polsce miał kształt piramidy, a raczej choinki z wysuniętymi gałęziami, obrazującymi roczniki wyżu demograficznego. Dziś ma kształt beczki – najwięcej osób żyjących w Polsce urodziło się w roku 1983 – 631 tys. W roku 2020 urodziło się 355 tys. dzieci, w roku 2021 – 331 tys., w 2022 – 305 tys. W ubiegłym roku mieszkało w Polsce 368 tys. osób w wieku 23 lat (średni wiek wchodzenia na rynek pracy) i 505,8 tys. w wieku 63 lat (średni wiek wychodzenia z rynku pracy). O ile prognozy makroekonomiczne obarczone są dużą niepewnością, gdyż na sytuację gospodarczą mogą wpływać czynniki nieuwzględniane w dostatecznym stopniu przez prognostów, to prognozy demograficzne są znacznie bardziej pewne. Za 25 lat pierwszą pracę w Polsce rozpocznie mniej niż 300 tys. osób, zaś wiek emerytalny osiągnie – jeśli zostaną utrzymane obecne przepisy – ok. 550 tys. osób. I ten trend będzie trwał w kolejnych dekadach.
Propaganda emerytalna
Oczywiście sytuację może zmienić imigracja, tyle że to temat dla polityków jeszcze bardziej drażliwy niż wiek emerytalny. Rząd PiS obniżył wiek emerytalny. Przedstawia to jako wielki sukces swojej polityki i obiecuje dalsze obniżenie dla osób z długim stażem pracy. Platforma Obywatelska, która spowolniła procesy reform rynkowych i częściowo rozmontowała drugi filar emerytalny, mogła się jednak pochwalić odważną decyzją w sprawie podniesienia wieku emerytalnego, choć proces ten był rozłożony na wiele lat. Teraz za swą decyzję przeprasza i obiecuje, że nigdy już wieku emerytalnego nie podniesie.
Ale propaganda uprawiana przez polityków nie zmieni twardych faktów dotyczących demografii i finansów. W długim okresie polski system emerytalny będzie wymagał coraz większego dofinansowania – albo poprzez podniesienie składek, albo przez większe transfery z budżetu centralnego. Dla osób pracujących i finansujących emerytów skutek będzie ten sam – coraz większe obciążenia podatkowe.
Reforma z roku 1999 uzależniła wysokość świadczeń emerytalnych od uzbieranych w okresie aktywności zawodowej składek. Ten tzw. system zdefiniowanej składki (w odróżnieniu od zdefiniowanego świadczenia w poprzednim systemie emerytalnym) zawiera wiele wyjątków (osobne systemy emerytalne dla górników oraz służb mundurowych), które zwiększają obciążenia finansów publicznych emeryturami. Rząd PiS dodatkowo zdestabilizował system, wprowadzając uznaniowe dodatki (tzw. 13. i 14. emeryturę) finansowane zwiększonym zadłużeniem.
Niesatysfakcjonujące emerytury
Prognozowana przez ZUS stopa zastąpienia, czyli stosunek wysokości przyszłej emerytury do ostatniego wynagrodzenia, w 2040 r. wynosić ma wedle szacunków 37,6 proc., w 2050 r. – 28,7 proc., a w 2060 r. – zaledwie 24,6 proc. Istnieje więc nie ryzyko, ale pewność, że przyszłe emerytury będą niesatysfakcjonujące, a system niestabilny i wymagający coraz większych dotacji. Osoby w wieku 60+ stanowią dziś 32 proc. elektoratu i jeszcze większy procent wyborców głosujących. Za około 20 lat na emeryturę zaczną przechodzić roczniki wyżu demograficznego z lat 80. i wówczas emeryci będą stanowili większość czynnych wyborców. Mogą głosować na ugrupowania, które obiecają podniesienie świadczeń bez względu na sytuację finansów publicznych i wysokość podatków, płaconych przez osoby młodsze.
Z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że po przekroczeniu pewnego poziomu obciążeń fiskalnych nasili się emigracja z Polski do innych krajów Unii Europejskiej, co oczywiście pogłębi problemy z finansowaniem emerytur. Wcześniej czy później doprowadzi to do zapaści – niekontrolowanego wzrostu długu publicznego oraz trwałej stagnacji wzrostu gospodarczego na skutek nadmiernie wysokich podatków. Na uniknięcie tej katastrofy politycy mają najwyżej kilkanaście lat, a im wcześniej przeprowadzą reformy, tym większa szansa, że zakończą się sukcesem.
Emerytury bez politycznych walk
Naprawa systemu emerytalnego powinna być wyjęta z politycznych sporów. W obecnej atmosferze bezwzględnej walki politycznej postulat ten wydaje się nierealistyczny, ale można mieć nadzieję, że za kilka lat konflikt polityczny, którego źródłem jest walka o władzę i przywileje z nią związane, a nie różnice programowe, osłabnie. Politycy uświadomią sobie, że bez naprawy systemu emerytalnego w budżecie zabraknie pieniędzy na utrzymanie usług publicznych na dobrym poziomie. W takiej sytuacji rządzenie Polską w ogóle stanie się skrajnie trudne.
Międzypartyjny consensus powinien dotyczyć stopniowego podnoszenia wieku emerytalnego, zrównania wieku przechodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn, a przede wszystkim zachęt do oszczędzania w prywatnych funduszach emerytalnych.
Państwo powinno zagwarantować i wypłacać minimalną emeryturę (ok. 50 proc. wynagrodzenia minimalnego), która przysługiwałaby wszystkim osobom, które osiągnęły ustawowy wiek emerytalny i mają odpowiedni staż pracy, zaś pozostałe dochody emerytów pochodziłyby z prywatnych funduszy emerytalnych.
Grzechy OFE
Pierworodnym grzechem OFE były zbyt restrykcyjne i źle skonstruowane regulacje, które hamowały konkurencję między funduszami, a tym samym dawały zarządzającym nimi towarzystwom nadmierne korzyści. Było to wzmacniane przez obligatoryjną przynależność pracowników do OFE. Fundusze emerytalne trzeba uwolnić od zbędnych regulacji (co oczywiście nie znaczy złagodzenia nadzoru) i zmusić je do konkurowania o klientów niskimi opłatami i wysokimi stopami zwrotu.
Łatwo obliczyć, że odkładając co miesiąc 20 proc. swoich dochodów (tyle mniej więcej wynosi dziś obowiązkowa składka emerytalna) przez 40 lat, można uzbierać oszczędności pozwalające osiągać w wieku starszym miesięczne dochody wyższe niż 50 proc. ostatniego wynagrodzenia. Wielkość zgromadzonych oszczędności emerytalnych i dochodów osiąganych po przejściu na emeryturę zależeć będzie od długookresowej realnej stopy zwrotu. Ta z kolei związana jest – poza wielkością odprowadzanych składek – z tempem wzrostu gospodarczego, poziomem inflacji (inflacja niszczy oszczędności), stopą bezrobocia. W takiej sytuacji przyszli i aktualni emeryci będą zainteresowani prorozwojową polityką gospodarczą, nie zaś populistycznym rozdawnictwem, zaspokajającym krótkoterminowe oczekiwania. Emeryci staną się czynnikiem stabilizującym gospodarkę, a ich oszczędności źródłem finansowania inwestycji.
Problemem jest rzecz jasna przejście z obecnego systemu emerytalnego do nowego, który objąłby osoby wchodzące na rynek pracy. Ścieżka tego przejścia powinna być zaplanowana przez ekonomistów. Transformacja byłaby częściowo sfinansowana przez dochody z prywatyzacji, która dodatkowo poprawiłaby efektywność gospodarki i przyspieszyła wzrost.
Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”.
Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.