Mazzucato próbuje przekonać czytelników, że państwo odpowiada za największe wynalazki i innowacje, jakie dziś znamy. Przytacza historie badań, stojących rzekomo za powstaniem iPhone’ów, Internetu, ekranów LCD i dotykowych, GPS-u, czy najróżniejszych leków. Zdaniem autorki Przedsiębiorczego państwa prywatni przedsiębiorcy nie są skłonni do ponoszenia tak dużego ryzyka finansowego, jak rządy. Z kolei książka McCloskey i Mingardiego jest rozprawą z etatystycznym myśleniem, zaprezentowanym przez Mazzucato, ale również z cynicznym zjawiskiem podawania się za „intelektualnych buntowników” ekonomistów, głoszących de facto najpopularniejsze, głównonurtowe poglądy. Dziwnym trafem większość profesorów ekonomii jest zwolennikami interwencjonizmu (w 2007 r. tylko 2,7% amerykańskich ekonomistów było wolnorynkowych), ten zaś cieszy się dużą popularnością wśród polityków, bo uzasadnia daleko posunięte ingerowanie państwa w gospodarkę i uwalnia od ciężaru odpowiedzialnego podejścia do finansów publicznych. Nie dziwi więc, jak często dochodzi do symbiozy środowisk ekonomicznych z politycznymi i produkcji na zamówienie propagandy, przybierającej szaty naukowości i odwzajemniania się za tę propagandę stanowiskami w różnych instytucjach kontrolowanych przez rząd (Mazzucato została w 2020 r. doradcą premiera; była również członkiem rady Enelu, przedsiębiorstwa energetycznego w rękach włoskiego rządu).
Autorzy wykazują błędność rozumowania, zgodnie z którym, jeśli państwo znalazło się na którymś etapie łańcucha dostaw potrzebnych do stworzenia i zaoferowania konsumentom danego produktu, to państwo jest głównym odpowiedzialnym za ten produkt i powinno zbierać wszelkie laury. W rzeczywistości przypadki przywoływane przez Mazzucato, w tym jej perła w koronie w postaci Internetu, nie są zbyt przekonujące, jeśli chodzi o przypisanie ich autorstwa państwu. McCloskey i Mingardi pokazują, że państwo nie stworzyło Internetu i że nie miało nawet takiego zamiaru. Realne osiągnięcie DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency) w postaci komutacji pakietów i prekursorów współczesnych e-maili są tylko częścią całego ekosystemu, składającego się na Internet. Przekonanie, że były one najważniejszymi elementami, jest bezzasadne. Tymczasem w latach 60. Departament Obrony USA wprost dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany zdecentralizowaną siecią komunikacyjną, różniącą się od tradycyjnego telefonu, bo zaprzestał prowadzenia badań w tym kierunku. Nawet jeden z czołowych „współtwórców Internetu” i byłych dyrektorów DARPy Bob Kahn, stwierdził, że DARPA nie sfinansowałaby sieci komputerowej w celu powstania sieci elektronicznej, ponieważ już telefon umożliwiał przecież doskonałą komunikację między ludźmi. W rzeczywistości historia Internetu sięga radia i telewizji oraz prywatnych osiągnięć w zakresie technologii bezprzewodowej, które w swoim czasie nawet były przez państwo tłumione, jak np. radio FM przez Federal Communications Commission.
Można powiedzieć, że etatyści mylą warunki wystarczające dla powstania czegoś, z warunkami koniecznymi. Stąd traktowanie wszelkiej działalności ekonomicznej, jako prostej funkcji produkcji i przekonanie, że jeśli coś powstało w jeden sposób, to nie mogło powstać w żaden inny. Jest to rozumowanie na poziomie teorii inteligentnego projektu, próbującego zastąpić teorię ewolucji: skoro ludzkie oko jest tak złożone, to zostało zaprojektowane przez Boga. Nawet jeśli zostałoby zaprojektowane, to takie rozumowanie nie jest żadnym dowodem.
W etatystycznej ekonomii nie ma działającego człowieka, nie ma dóbr substytucyjnych i nie ma kosztów alternatywnych. A przecież nawet jeśli państwo było warunkiem koniecznym powstania czegoś, to nie znaczy automatycznie, że było warunkiem wystarczającym i że można przypisać mu całą zasługę i sprawczość. Ponadto Mazzucato podważa główne odkrycie współczesnej ekonomii, jakim jest subiektywistyczna teoria wartości. To tak, jakby fizyk wrócił do teorii eteru, a chemik do teorii flogistonu.
O szkodliwości interwencjonizmu państwowego napisano setki opasłych tomów i tysiące artykułów, ale McCloskey i Mingardi wykazali się pewną oryginalnością, zwracając uwagę, że przez irracjonalną wiarę w przedsiębiorczość państwa nieskuteczna jest też pieniężna pomoc zagraniczna. Przez dziesięciolecia funkcjonował w niej swoisty „fundamentalizm kapitałowy” – im więcej pieniędzy przekażemy, tym będzie lepiej. Tymczasem samo przekazanie środków biednym rządom nie oznacza, że przekażą je ludziom, którzy będą w stanie zrobić z nim coś pożytecznego. Na rynku kapitał jest alokowany przez banki szukające zysku i ostrożnie oceniające, czy osoby zgłaszające się po pieniądze produktywnie je wykorzystają. Z kolei same banki też są oceniane przez rynek i jeśli będą nieostrożne, to zbankrutują. Państwa nikt nie rozlicza z nietrafionych inwestycji, a politycy zawsze mogą w kreatywny sposób uzasadnić porażkę niewystarczającymi nakładami finansowymi, błędami personalnymi czy nawet złośliwością prywatnych przedsiębiorców (Tak Jarosław Kaczyński tłumaczył spadek inwestycji w Polsce za rządów jego partii). Nigdy zaś jednak nie wskażą jako winnego samego systemu.
Co prawda Mit przedsiębiorczego państwa został wydany już dwa lata temu, ale bynajmniej nie stracił na ważności i nie zapowiada się, by stracił w najbliższym czasie, bo wciąż spotkać można w przestrzeni publicznej mnóstwo ludzi zachwyconych książką Mazzucato plus trwa zażarta dyskusja na temat budowy przez polski rząd Centralnego Portu Komunikacyjnego. Jeśli chcielibyście się włączyć w tę dyskusję i poznać teoretyczne uzasadnienie dla wątpliwości wobec potencjalnego „misia naszych czasów”, to zachęcam do lektury.
Autor tekstu: Adrian Łazarski, specjalista ds. biblioteki i projektów, Fundacja Wolności Gospodarczej.