Autor: FWG
Przypadki niszczenia przedsiębiorców zdarzały się w Polsce niezależnie od tego, jaka ekipa aktualnie rządziła. Polowano na nich, gdy prokuratura była upolityczniona, ale także wówczas, gdy formalnie była apolityczna. Czasami nagonkę inicjowali politycy, zwłaszcza gdy mogli powiązać przedsiębiorcę z przeciwnym obozem politycznym, ale w większości przypadków na czele nagonki stali niekompetentni i nieuczciwi prokuratorzy, a czasem sędziowie. Nikt nie oszacował, ile miliardów złotych, ile procent PKB straciła w ciągu trzech dekad Polska na skutek niszczenia przez prokuratorów, sędziów, a czasem też polityków dobrze prosperujących przedsiębiorstw.
Kilka znanych przypadków opisali Helena Kowalik i Szymon Krawiec w wydanej niedawno książce „Polowanie. Jak się w Polsce niszczy biznes”.
Inwestor uniewinniony po 17 latach
Prokuratorowi zwykle się nie śpieszy, tym bardziej że przed sądem przygotowany przez niego akt oskarżenia może zostać poddany miażdżącej krytyce przez obrońców, a czasem także rozsądnych sędziów. Czas ma jednak znaczenie zasadnicze dla aresztowanego przedsiębiorcy, nie tylko dlatego, że przebywanie w celi dla osoby niemającej nic wspólnego ze światem przestępczym jest moralną, a czasem też fizyczną torturą, ale też z uwagi na to, co się dzieje w firmie.
Andrzej Voigt (jego przypadek nie jest w książce opisany), który próbował stworzyć konsorcjum stacji paliwowych i wziąć udział w prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej, został aresztowany w maju 2001 roku i w areszcie spędził 136 dni. Przez pewien czas siedział w celi z brutalnymi przestępcami, kilka nocy nie spał, obawiając się o swoje życie. Został całkowicie uniewinniony w 2018 r. Po 17 latach!
Piotr Osiecki, twórca największego w Polsce prywatnego towarzystwa funduszy inwestycyjnych Altus, przesiedział w areszcie 16 miesięcy. Po pierwszych trzech miesiącach sąd okręgowy zamienił mu tymczasowy areszt na rekordowe w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości poręczenie majątkowe – 108 mln zł. Kilka miesięcy później sąd apelacyjny stwierdził, że Osiecki ma wrócić do aresztu, a jednocześnie utrzymał w mocy poręczenie majątkowe. W celi siedział z grypsującym recydywistą, wbrew regułom, by aresztantów wcześniej niekaranych nie umieszczać razem z kryminalistami. To była szykana mająca Osieckiego złamać. Oskarżono go, że zbyt drogo sprzedał firmie GetBack należące do funduszy Altus udziały w firmie windykacyjnej EGB. Tłumaczył prokuratorom, że biznes polega na tym, że sprzedaje się drogo, a kupuje tanio.
GetBack, którego obligatariusze stracili miliardy złotych, sponsorował imprezy, na których pojawiali się czołowi politycy PiS. Władzy zależało więc, by winę za upadłość zrzucić na przedsiębiorców w żaden sposób niekojarzonych z Prawem i Sprawiedliwością. To był główny powód aresztowania Osieckiego, a także ścigania bankowca Leszka Czarneckiego, którego Idea Bank sprzedawał obligacje GetBacku.
Filantrop zaplątany w walkę buldogów
Przemysław Krych, założyciel funduszu Griffin Real Estate – jednego z największych graczy na polskim rynku nieruchomości komercyjnych – został zatrzymany w grudniu 2017 roku. Przesiedział w areszcie pół roku. Pasją Krycha jest filantropia. Finansował między innymi stworzoną przez nieżyjącego już senatora PiS Stanisława Koguta Fundację Pomocy Osobom Niepełnosprawnym. Kogut toczył walkę o wpływy na Podkarpaciu z posłem Arkadiuszem Mularczykiem. Prokurator oskarżył Krycha, nie mając ku temu żadnych dowodów, że pomoc fundacji była formą łapówki dla senatora. Z propozycją pomocy zwrócił się do Krycha Adam Hofman, były wpływowy polityk PiS, obecnie lobbysta.
„Zaplątałeś się w napierdalankę Mularczyka z Kogutem o Małopolskę” – powiedział biznesmenowi i zaproponował umówienie prywatnego spotkania ze Zbigniewem Ziobrą. Krych odmówił. Nie zgodził się też na złożoną przez prokuratora propozycję łagodnego wymiaru kary w zamian za przyznanie się do winy. W 2022 roku, a więc pięć lat po zatrzymaniu, prokuratura skonstruowała przeciw Krychowi akt oskarżenia. Sprawa trafiła najpierw do Nowego Sącza, potem do Katowic, wreszcie do Krakowa. Wątpliwe, by doszło do rozprawy.
Komu się spieszy, a kto ma dość czasu
Prokuratorzy się nie śpieszą. Co innego przedsiębiorcy, których majątki tracą wartość, gdy siedzą w areszcie, a nawet wtedy, gdy już wyjdą, ale nie mogą się doczekać prawomocnego wyroku.
Przed aresztowaniem Osieckiego akcje jego funduszu Altus kosztowały 14 zł. Po aresztowaniu gwałtownie spadły – do 1,44 zł. Dziś kosztują 2,40 zł. Pakiet należący do przedsiębiorcy skurczył się z 300 mln zł do 24 mln zł.
Do Towarzystwa Finansowo-Leasingowego założonego w 1995 roku przez Marka Isańskiego urzędnicy skarbowi przyszli w lutym 1996 roku. Spakowali w kartony całą dokumentację, dyski komputerów i wyszli. Dwa miesiące później do firmy wkroczyli policjanci z długą bronią. Isańskiego i drugiego członka zarządu wyprowadzili w kajdankach. W prokuraturze Isański usłyszał zarzut wyłudzenia VAT.
Zarzut opierał się na tym, że autobusy, które Isański dawał PKS-om w leasing, nie były odbierane przez kierowców leasingobiorców w siedzibie jego firmy w Zielonej Górze, lecz wprost z fabryki Autosana w Sanoku. Byli do tego przez Isańskiego upoważnieni. Prokurator zarzut odczytał z kartki. Nie znał przepisów dotyczących VAT. Wyciągał dodatek do gazety „Rzeczpospolita”, zawierający treść ustawy o VAT, i gorączkowo szukał odpowiednich artykułów.
Isański został aresztowany na trzy miesiące. Prokurator tłumaczył przed sądem, że przedsiębiorcę trzeba aresztować. Sąd nawet do końca nie wysłuchał jego wystąpienia, tylko miał powiedzieć: „Panie prokuratorze, już wystarczy, wiadomo, że to oszust”. Przez kolejne dwa lata prokuratura szukała biegłego, który by potwierdził zarzut o wyłudzeniu VAT. Znaleziono emerytowanego księgowego, który na VAT kompletnie się nie znał, bo przeszedł na emeryturę ponad 10 lat przed wprowadzeniem tego podatku.
Firma, która była jednym z największych graczy w branży leasingowej – w latach 90. dopiero raczkującej – została zniszczona. Dopiero w 2007 roku sąd uwolnił Isańskiego od zarzutów, a w 2014 roku Isański złożył pozew o odszkodowanie. Prof. Tomasz Berent ze Szkoły Głównej Handlowej wyliczył szkody spółki spowodowane niezgodnymi z prawem działaniami organów podatkowych i prokuratury na ponad 157 mln złotych. Ale Isańskiemu nie przyznano ani grosza. Sąd stwierdził, że roszczenie już się przedawniło. Nikt nie zapłacił za zniszczoną firmę i za lata nękania biznesmena.
Prokuratorzy, a często także sędziowie nie rozumieją istoty biznesu, skomplikowanych procedur prawa handlowego. W przypadku sprawy Piotra Osieckiego na sądzie wielkie wrażenie zrobiło wyrażenie „rachunek escrow”, jakby był to dowód na to, że oskarżony popełnił przestępstwo. Tymczasem to dość pospolity rodzaj rachunku depozytowego, często używany w umowach deweloperskich. Zabezpiecza przed ryzykiem przedwczesnej lub nieuzasadnionej zapłaty.
Ignorancja sędziów i prokuratorów
Przypadek nękania menedżerów Stoczni Gdynia nie jest opisany w książce Heleny Kowalik i Szymona Krawca. Sąsiadująca ze Stocznią Gdynia Stocznia Gdańska upadła w 1996 r. Przez dwa lata syndyk Andrzej Wierciński utrzymywał Stocznię Gdańską w ruchu, za co otrzymał biznesowe wyróżnienie i akt oskarżenia ze strony prokuratora.
Stocznia Gdynia uzgodniła z syndykiem zakup majątku upadłej Stoczni Gdańskiej. To był finansowy majstersztyk, którego szczegóły są zbyt skomplikowane, by wyjaśnić je w krótkim tekście. Szczegóły opisałem w artykule „Szlanta uniewinniony. Państwo zniszczyło Stocznię” („Gazeta Wyborcza”, 11.02.2011).
Prokuratorzy zupełnie nie rozumieli skomplikowanej inżynierii finansowej zastosowanej przez menedżerów Stoczni Gdynia. W październiku 2003 r. prokuratura wydała postanowienie o zatrzymaniu byłego prezesa Stoczni Gdynia Janusza Szlanty. Sąd uznał, że areszt nie jest konieczny, ale Szlanta musiał wpłacić ogromną kaucję.
Akt oskarżenia przeciwko Szlancie i dwóm innym członkom zarządu spółki został przygotowany w ekspresowym tempie, zanim przesłuchani zostali wszyscy świadkowie. Gotowy był 30 grudnia 2003 r. Pośpiech, z jakim przygotowano akt oskarżenia, jest na pozór niezrozumiały, szczególnie że później proces ciągnął się siedem lat. W tym czasie przechodził z jednego sądu do drugiego, jak gorący kartofel, który sędziowie chcą jak najszybciej odrzucić. W Trójmieście mówiło się, że proces ma przykryć aferę Stella Maris – prania pieniędzy w spółce związanej z kurią biskupią, a zamieszani w nią byli pomorscy baronowie SLD. Proces trwał siedem lat, kosztował ogromne pieniądze, gdyż prokuratorzy szukali informacji po całym świecie.
Zgodnie z rzymską zasadą „ignorantia iuris nocet” – nie można bronić się nieznajomością prawa. Ale prokuratorzy, a czasem też sędziowie oskarżają i skazują przedsiębiorców, gdyż sami nie znają i nie rozumieją przepisów prawa handlowego, podatkowego, a przede wszystkim nie wiedzą, na czym polega prowadzony biznes. Nie rozumieją tego też usłużni dziennikarze, którym prokuratorzy podsuwają materiały rzekomo kompromitujące przedsiębiorcę. A dla opinii publicznej areszt jest równoznaczny ze skazaniem.
Co musi zmienić nowy rząd
Rządy PiS wprowadziły chaos w polskim wymiarze sprawiedliwości, ale to nie znaczy, że przed 2015 rokiem wymiar ten działał dobrze. Wymaga pilnej reformy, która powinna polegać nie tylko na odpolitycznieniu, ale przede wszystkim na podniesieniu sprawności sądów i przyspieszeniu procedur. Przedsiębiorcy nie mogą być traktowani jak potencjalni przestępcy. Ich działalność musi być chroniona nawet wówczas, gdy prokurator podejrzewa przestępstwo. Areszty tymczasowe dla przedsiębiorców muszą być wyjątkiem, a nie regułą. Pokazowe akcje zatrzymywania przez uzbrojonych antyterrorystów, w świetle telewizyjnych kamer, muszą zostać zdelegalizowane. Prokuratorzy, którzy występują o areszt, a potem nie potrafią sporządzić logicznego aktu oskarżenia, muszą być usuwani z zawodu. Urzędy skarbowe powinny być oceniane za dobrą współpracę z biznesem, a nie za naliczone kary. Te sprawy koalicyjny rząd Donalda Tuska musi uznać za priorytet.
W tekście korzystałem z informacji zawartych w książce „Polowanie. Jak się w Polsce niszczy biznes” Heleny Kowalik i Szymona Krawca. Wydawca: Agencja Wydawniczo-Reklamowa „Wprost” Sp. z o.o.
Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”
Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.