Marian L. Tupy i Gale L. Pooley, bo o nich mowa, zainspirowali się słynnym zakładem Juliana Simona z Paulem Ehrlichem z 1980 roku, dotyczącym cen pięciu metali po 10 latach. W skrócie zoolog Ehrlich został archetypem przyrodnika straszącego ludzi w mediach wyczerpaniem zasobów i przegrał zakład z ekonomistą Simonem, który z racji wykształcenia trochę lepiej rozumiał ludzkie zachowania w obliczu problemu rzadkości dóbr i przewidział wzrost dostępności tych metali.
Autorzy, zaciekawieni jak wyglądała dostępność innych zasobów na świecie i jak problem rzadkości prezentował się także w kolejnych latach, a nie tylko w 1990 roku, postanowili to policzyć. Jednakże nie mogli się ograniczyć do porównania cen nominalnych. Ceny dóbr zmieniają się w czasie z różnych powodów: inflacji, wzrostu produktywności, innowacji technologicznych, czy polityki. Zarobki konsumentów też się zmieniają, więc jeśli chcemy powiedzieć coś o faktycznej dostępności poszczególnych dóbr, to musimy uwzględnić także ten czynnik. Liczenie tego wszystkiego wymaga także zmierzenia się z wahaniami kursów walutowych i naraża nas na krytykę z powodu subiektywnie przyjętych korekt inflacyjnych.
Okazuje się, że da się te problemy łatwo rozwiązać za pomocą cen czasowych. Cena czasowa danego dobra to po prostu jego nominalna cena pieniężna, podzielona przez dochód godzinowy pracownika. Za jej pomocą uzyskujemy uniwersalną, ponadczasową miarę, która informuje nas, czy na zakup danego dobra przeciętny Kowalski musi pracować 5 minut, czy 200 godzin. Niezwykle łatwe okazuje się też obliczanie cen czasowych dla Kowalskiego sprzed stu lat, dla Kowalskiego z wyższym i Nowaka z niższym wykształceniem, czy dla Iksińskiego na drugim końcu świata, zarabiającego w innej walucie. Najważniejsze jest jednak to, że dopiero w optyce cen czasowych dostrzegamy, jak niewiarygodnie zmienił się świat.
Weźmy lata 1980-2018. Nikt nie podważa, że między XIX a XX wiekiem był postęp opisany przez książki historyczne, ale wiele osób nie dostrzega postępu materialnego, dziejącego się za ich życia. Ludzie zauważają oczywiście zmiany technologiczne, ale na Zachodzie czują się często mniej stabilni finansowo niż ich rodzice w ich wieku. Tymczasem średnia cena czasowa koszyka 50 najpowszechniejszych na świecie towarów spadła o 71,6%. Oznacza to, że gdy w 1980 roku mogliśmy za określoną ilość czasu pracy kupić jedną jednostkę z tego koszyka, to w 2018 roku można było kupić średnio ponad 3,5 jednostki. Innymi słowy: obfitość zasobów podwaja się średnio co 21 lat.
Metoda autorów skupia się na cenach czasowych, ale nie tylko one się poprawiły. Wzrost oczekiwanej długości życia, produktywności wodnej, piśmienności kobiet, powierzchni obszarów chronionych, liczby państw demokratycznych, a także spadek śmiertelności niemowląt, globalnego wskaźnika zabójstw i globalnego wskaźnika śmierci w konfliktach wojennych, czy redukcja globalnej emisji dwutlenku siarki, to tylko niektóre przykłady poprawy jakości naszego życia.
Mimo tego wszystkiego samo pojęcie postępu jest traktowane z wielką podejrzliwością. Tupy i Pooley dokonują w związku z tym przeglądu różnych filozoficznych stanowisk na temat postępu i upadku cywilizacyjnego. Dochodzą do wniosku, że o ile powszechny optymizm w tej kwestii dało się zauważyć tylko w czasach oświecenia, tak pesymizm to nie tylko domena romantycznej reakcji na oświecenie, czy współczesnych traum związanych z dwoma wojnami światowymi, ale również myśli starożytnej. Przytaczają też współczesne badania psychologiczne, które jasno pokazują, że przekonanie o jakimś rosnącym zepsuciu ludzkich społeczności i o oddalaniu się od jakiegoś idealnego stanu pierwotnego, sięga nie tylko najstarszych mitów i religii, ale samej ludzkiej psychiki. Ludzie bardziej obawiają się strat, niż cieszą z zysków, bardziej rozpamiętują niepowodzenia, niż sukcesy, bardziej nie lubią krytyki, niż lubią pochwały. Oprócz tego częstotliwość występowania swoich myśli mylą z faktyczną częstotliwością występowania zdarzeń. Przykładowo w USA po 2001 roku w wannach topiło się 300 osób rocznie, a w zamachach terrorystycznych ginęło 7 osób rocznie, co nie przeszkadzało Amerykanom bardziej obawiać się terrorystów, niż kąpieli. Dodajmy do tego fakt, że ludzki mózg jest przystosowany ewolucyjnie do ciągłego poszukiwania czegoś, czego można się bać (dzięki czemu naszych przodków nie zjadły drapieżniki), czy zjawisko wypłaszczenia reminiscencyjnego (na starość mamy najwięcej wspomnień z młodości i są one w najlepszych barwach, co kontrastuje z szarą codziennością seniora w swojej najgorszej formie fizycznej), a okaże się, że nienarzekanie na upadek cywilizacji jest czymś dziwnym.
Uświadomienie sobie, że jesteśmy biologicznie skrzywieni w kierunku ciepłego myślenia o przeszłości i obawiania się najgorszego w przyszłości, to pierwszy krok do wyjścia poza nasze błędy poznawcze, ograniczające nas w życiu codziennym i skrzywiające nasz osąd w kwestiach polityczno-społecznych. Po to jest nauka, byśmy nie byli niewolnikami swoich prymitywnych intuicji i nie byli podatni na populizm. Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś o historii gospodarczej, historii idei i o sobie samych, gorąco rekomenduję lekturę.
PS. Jeśli objętość książki może stanowić dla was przeszkodzę we współczesnym, zabieganym świecie, to sami autorzy informują, że większość czytelników może pominąć dwa obszerne rozdziały metodologiczne. Kolejne 80 nieobowiązkowych stron stanowią dodatki z tabelami.
Autor tekstu: Adrian Łazarski, specjalista ds. biblioteki i projektów, Fundacja Wolności Gospodarczej.