Autor: FWG
Analiza przeprowadzona przez Institut Montaigne wykazała, że obietnice złożone przed wyborami przez lewicowy Nowy Front Ludowy zwiększyłyby roczne wydatki budżetu Francji o 95 mld euro, a deficyt finansów państwa o 3,6 proc. PKB. Zrealizowanie planów prawicowego Narodowego Zjednoczenia zwiększyłoby deficyt o około 48 mld euro – 2 proc. PKB. Obietnice przedwyborcze złożyła także partia prezydenta Emmanuela Macrona. Będą kosztować dodatkowo 15 mld euro – 0,6 proc. PKB.
Lider skrajnej lewicy Jean-Luc Mélenchon zapowiada, że gdy wygra wybory prezydenckie i powoła własny rząd, zrealizuje cały swój program, bez żadnych kompromisów. Bardziej ostrożne jest Zjednoczenie Narodowe. Kandydat na premiera tej partii Jordan Bardella mówił przed wyborami, że sfinansuje swój program poprzez cięcie wydatków, które zachęcają do legalnej i nielegalnej imigracji i zamknięcie niektórych luk podatkowych. Obiecał też audyt finansów publicznych, by zorientować się w rzeczywistej sytuacji.
Tę sytuację doskonale zna prezydent Macron. Dług publiczny Francji wynosi ok. 3 bln euro, czyli ponad 110 proc. PKB, a tegoroczny deficyt 154 mld euro – 5,5 proc. PKB. Przeciętny Francuz nie rozumie związku tych abstrakcyjnych liczb z liczbami konkretnymi – stanem własnego konta w banku i comiesięcznym dochodem, zasilającym to konto.
Doskonale za to rozumieją to finansiści zatrudnieni w funduszach i bankach inwestycyjnych, takich jak Rothschild & Cie Banque, w którym przez cztery lata pracował Emmanuel Macron. Około połowa francuskiego długu jest w posiadaniu zagranicznych inwestorów. Udział ten się zmniejszył od 2010 roku, ale także krajowi posiadacze długu – francuskie banki, firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne – nie trzymają go altruistycznie. Traktują go jako lokatę, na której zarabiają sami i dają zarobić klientom. Te instytucje określa się wspólnym terminem „rynki finansowe”.
Rząd francuski jeszcze przed wyborami zobowiązał się wobec Komisji Europejskiej, że obniży deficyt do poziomu poniżej 3 proc. do roku 2027. Eksperci wątpili, czy jest to realne, a po wyborach wątpliwości się nasiliły. Francja, podobnie jak Polska i pięć innych krajów, została objęta procedurą nadmiernego deficytu. Z Komisją Europejską można negocjować. Przez lata tolerowała narastanie we Francji długu publicznego. Ale z rynkami finansowymi negocjować się nie da. 31 maja agencja Standard & Poor’s obniżyła rating Francji z „AA” do „AA-„. Dla rynków finansowych to sygnał, że wiarygodność dłużnika, jakim jest francuski rząd, spadła, co przełożyło się na rentowność francuskich obligacji skarbowych. Obecnie wynosi 3,13 proc. (obligacje 10-letnie) i od początku roku wzrosła o ponad 0,6 pkt proc. Oznacza to, że rząd musi płacić wyższy procent od zaciąganego długu.
Dwie lekcje z Wielkiej Brytanii
Czy rynki finansowe mogą wywierać nacisk na tak silne państwo jak Francja, ósmą co do wielkości gospodarkę świata? Lepiej tego nie testować. Przekonała się o tym kilkakrotnie Wielka Brytania.
W 1979 roku stworzono w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, poprzedniczce Unii Europejskiej, Mechanizm Kursów Walutowych (European Exchange Rate, ERM). Państwa należące do ERM były zobowiązane do utrzymania stałych kursów wobec marki niemieckiej. Mogły ulegać wahaniom nie większym niż 6 proc.
Wielka Brytania dołączyła do ERM w październiku 1990 roku. I przez pierwsze lata na tym zyskiwała. Ale w 1992 w Wielką Brytanię uderzyła recesja. Panowało wśród analityków przekonanie, że funt brytyjski jest mocno przewartościowany. Tak też uznały rynki finansowe, na których dużym graczem był fundusz George’a Sorosa Quantum Fund. Od początku sierpnia 1992 zaczął grać na obniżkę kursu funta, prowadząc tzw. krótką sprzedaż. W środę 16 września kurs funta zbliżył się na włos do dolnej granicy przedziału ustalonego przez ERM. Bank Anglii zaczął kupować funty, ale inwestorzy z całego świata rzucili się do sprzedawania funtów, idąc śladem funduszu Sorosa. Władze brytyjskie wydały 27 mld GBP na skup krajowej waluty, ale obrona nic nie dała. Kurs funta spadł jednego dnia o 25 proc. w stosunku do USD i o 15 proc. w stosunku do marki niemieckiej. Wielka Brytania zadecydowała o opuszczeniu ERM. Tę historię znają wszyscy profesjonaliści, zatrudnieni w bankach i funduszach. Jej morał jest jasny – z rynkami finansowymi nie warto walczyć.
Rynki finansowe po raz drugi upomniały Wielką Brytanię we wrześniu 2022 roku. Kilka tygodni wcześniej premierem została Liz Truss, która próbowała nieudolnie naśladować swoją wielką poprzedniczkę Margaret Thatcher, nie uwzględniając fatalnej sytuacji finansowej państwa. 23 września kanclerz skarbu Kwasi Kwarteng przedstawił „mini budżet”, zawierający pakiet cięć podatkowych, które zszokowały rynki finansowe. Obniżki podatków miały kosztować Skarb Państwa w ciągu pięciu lat około 161 miliardów funtów, a jednocześnie zapowiedziano dodatkowe wydatki o wartości 60 mld funtów na zrekompensowanie wzrostu kosztów energii. Kurs funta spadł poniżej 1,11 dolara po raz pierwszy od 1985 r., a pięcioletnie obligacje skarbowe, tzw gilty, odnotowały największy w historii dzienny spadek wartości. Truss próbowała z tych zapowiedzi się wycofać, dymisjonując Kwartenga, ale zaufania nie odzyskała. Sama podała się do dymisji 25 października, przechodząc do historii jako najkrócej urzędujący premier Wielkiej Brytanii.
Nieudany eksperyment Erdogana
Rynki finansowe częściej jednak dyscyplinują rządy krajów mniej rozwiniętych, takich jak Turcja, które próbują radzić sobie z ograniczeniami, odchodząc od standardowej polityki makroekonomicznej. Turcja od ponad 30 lat utrzymuje dość szybkie tempo wzrostu, przekraczające średnio 4,5 proc. rocznie, ale okresy szybkiego wzrostu są przerywane kryzysami finansowymi i będącymi ich następstwem okresami recesji. Przyczyny były zawsze podobne – brak zaufania do stabilności tureckich finansów i tureckiego państwa.
Z prawa tego skwapliwie korzystał. Od 2016 roku na czele banku stało sześciu kolejnych prezesów, z których żaden nie dokończył swojej kadencji. Erdogan żądał od nich sprzecznych rzeczy – by utrzymywali niskie stopy procentowe oraz stabilny kurs waluty tureckiej liry. Prezydent wzywał do obniżania stóp procentowych, określając wysokie stopy jako „matkę i ojca wszelkiego zła”. Twierdził, że są przyczyną inflacji, a ich obniżenie ustabilizuje ceny i wzmocni wzrost. Gdy ta teoria się nie sprawdzała, wyrzucał prezesa banku i mianował następnego. Rynki finansowe reagowały na to ucieczką od liry, której kurs nieustannie spadał.
Gdy w sierpniu 2014 roku Erdogan wygrał wybory prezydenckie, lira warta była 0,46 amerykańskiego dolara. Obecnie jest warta 0,03 dol. Deprecjacja pieniądza sprawiała, że inwestorzy unikali Turcji, a jej rezerwy walutowe topniały. Prezydent miał nadzieję, że uzupełnią je pożyczki z naftowych krajów arabskich, ale były to kroki rozpaczliwe. Erdogan dał za wygraną, gdy w ubiegłym roku inflacja przekroczyła 80 proc. Poprosił Mehmeta Simseka, by objął funkcję ministra skarbu i finansów. Simsek był odpowiedzialny za gospodarkę w pierwszych rządach Erdogana. Jako minister finansów sformułował politykę fiskalną, która pomogła Turcji podnieść się po globalnym kryzysie finansowym z 2008 r.
Obecnie także stara się przywrócić stabilność w gospodarce, wprowadzając bardziej rygorystyczną politykę fiskalną. Bank centralny podniósł stopę referencyjną z 8,5 proc. do 50 proc.
19 lipca agencja ratingowa Moody’s po raz pierwszy od ponad dekady podniosła ocenę wiarygodności kredytowej Turcji. Rating długoterminowego zadłużenia w walucie obcej i w tureckiej lirze wzrósł o dwa stopnie z poprzedniego „B3″ do „B1″. Ponadto agencja nadała ratingowi pozytywną perspektywę, co wskazuje na możliwość dalszego podwyższenia.
Moody’s uzasadniła swoją decyzję tym, że turecka polityka pieniężna powróciła na ścieżkę ortodoksyjnej, tradycyjnej polityki pieniężnej, co doprowadziło do spadku inflacji i szybkiego wzrostu rezerw walutowych banku centralnego. Agencja ratingowa wskazała, że znacząco wzrosło zaufanie do polityki Centralnego Banku Republiki Turcji. Według stambulskiej firmy konsultingowej Bürümcekçi Research and Consultancy, od października 2023 r. zarządzający funduszami zainwestowali w aktywa nominowane w tureckiej lirze około 24 mld dol. Wzrosły więc rezerwy walutowe.
Turcja nie jest szczególnym przykładem nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej. Jest wiele krajów, które przez nieodpowiedzialną politykę zbankrutowały, doprowadzając mieszkańców do skrajnej biedy.
Francji grozi wpadnięcie w spiralę długu
Czy Mélenchon lub Marine Le Pen mogą zlekceważyć rynki finansowe, jeżeli wygrają wybory prezydenckie i obejmą we Francji pełnię władzy? Jest to możliwe, zwłaszcza w przypadku lidera skrajnie lewicowej Francji Niepokornej.
Spróbujmy sobie wyobrazić taki scenariusz: po wygranych wyborach prezydenckich Mélenchon rozwiązałby Zgromadzenie Narodowe, a po przyspieszonych wyborach lewicowy rząd uzyskałby w parlamencie większość. Rząd realizuje więc obietnice: obniża wiek emerytalny, podnosi płacę minimalną, zamraża ceny energii i żywności, zwiększa zasiłki socjalne. Deficyt budżetowy rośnie z dzisiejszych 5,5 proc. do 9,0 proc. PKB, a rząd dla sfinansowania wydatków, a także rolowania długu wcześniej zaciągniętego, musi pożyczyć na rynkach finansowych ok. 400 mld euro rocznie. Przed kilku laty rząd sprzedawał obligacje oprocentowane 1-2 proc., ale właśnie nadszedł termin ich wykupu. Musi więc sprzedać nowe obligacje, tyle że rynki finansowe gotowe będą je kupić, jeśli ich oprocentowanie wyniesie 5 – 7 proc.
W tym roku obsługa długu ma kosztować, według rządu francuskiego, 52,2 mld euro. Wzrost rentowności obligacji i oprocentowania nowych obligacji spowoduje, że koszt obsługi „długu Mélenchona” już w pierwszym roku jego rządów przekroczy 100 mld euro, a w kolejnych będzie szybko rósł. Rosnąć będzie też dług, którego poziom zbliżać się będzie do poziomu włoskiego. Rząd wpadnie więc w spiralę długu, który rosnąć będzie dlatego, że koszty jego obsługi będą przekraczały możliwości państwa. To tak, jakbyśmy dług na karcie płatniczej spłacali, zaciągając dług na innej karcie.
W lipcu 2012 roku, gdy rentowność obligacji włoskiego rządu przekroczyła 6 proc. i inwestorzy zastanawiali się, kiedy rząd ogłosi zawieszenie spłat lub poprosi o pomoc międzynarodową, prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi oświadczył, że „zrobi wszystko co trzeba, by uratować strefę euro”. To uspokoiło rynki finansowe i rentowność zaczęła spadać. Ale finansiści zażądali odwołania nieodpowiedzialnego rządu Silvio Berlusconiego i zastąpienia go przez technokratyczny rząd Mario Montiego.
Zapewne kryzys finansowy, będący następstwem populistycznych działań Mélenchona, zmusiłby EBC do pomocy Francji, ale pomoc nawet dla tak ważnego państwa nie byłaby bezwarunkowa. Skończyłoby się tak jak we Włoszech.
Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”
Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.