W dodatku środki produkcji w socjalizmie nie podlegają wymianie rynkowej, a więc również i wycenie. Prowadzi to do wielkiego chaosu, zastoju w produkcji i olbrzymiego marnotrawstwa. Nie sposób przecież ocenić, jaka działalność jest opłacalna, skoro nie ma pieniądza, za pomocą którego można by kalkulować. Rachunku można dokonać tylko za pomocą jednostek, a nie można ustalić jednostki subiektywnej wartości użytkowej, bo zjawisko krańcowej użyteczności sprawia, że każda jednostka danego dobra jest wyceniana inaczej. Można tworzyć tylko hierarchie i skale, a nie „mierzyć” wartość. Te skale wartości uporządkować może tylko gra popytu i podaży wszystkich uczestników rynku, bo ten ogrom nieustannie generowanych informacji jest poza zasięgiem czyichkolwiek mocy obliczeniowych, czy to urzędników i statystyków, czy superkomputera, do którego ktoś nieustannie miałby wprowadzać nowe dane. Innymi słowy tylko pieniądz, w towarzystwie swobodnie kształtującego się systemu cen, odzwierciedla zróżnicowanie ludzkich potrzeb i rzadkość zasobów. Likwidacja wolnorynkowych wymian jest jak posadzenie nawet najlepszego na świecie kierowcy za kierownicą i zasłonięcie mu oczu na czas jazdy.
Ponieważ, jak pokazuje autor, nie jest możliwe oparcie kalkulacji ekonomicznej na czymkolwiek innym, niż na wolnej wymianie i swobodnie kształtujących się cenach, wyrażonych w pieniądzu, to przedmiotem krytyki w eseju są też w związku z tym zwolennicy laborystycznej teorii wartości. Chcieliby oni oprzeć swoje obliczenia na społecznie niezbędnej do wyprodukowania czegoś pracy. Mises zwraca uwagę, że zwolennicy tej teorii nie uwzględnili różnic wartości pomiędzy produktami, wymagającymi tyle samo pracy, ale różniącymi się zastosowanymi surowcami.
Nie uwzględnili też tego, że praca ma różną jakość i że nie da się ustalić związku między rodzajem pracy a wynagrodzeniem za nią, co jest robione czysto arbitralnie. Wniosek jest z tego następujący: socjalizm to sprzeczna z nauką anarchizacja wszelkiej produkcji i wymiany oraz rzucenie przedsiębiorców i konsumentów na łaskę totalitarnych planistów i polityków.
Przy okazji Mises wspomina też, że rozporządzanie własnością społeczną jest możliwe tylko, jeśli zostanie powołane do tego specjalne ciało wykonawcze. W związku z tym struktura społeczna nie ma znaczenia dla tego, czy coś jest socjalizmem i błędna jest argumentacja niektórych, jakoby komunizmu nigdy nie było, bo zawsze po rewolucjach komunistycznych rządziło państwo, a nie robotnicy.
Esej wydany współcześnie przez Instytut Misesa można polecić również dlatego, że opatrzony jest bardzo ciekawym wstępem profesora Jacka Kochanowicza, który oprócz paru innych ciekawostek historycznych opisuje nieudaną próbę Oskara Langego, by podać w wątpliwość ustalenia Misesa w 1936 roku. Lange twierdził, że problem kalkulacji można rozwiązać metodą prób i błędów, próbując zrównoważyć podaż i popyt na czynniki produkcji. Centralny Urząd Planowania określałby stopę inwestycji i ceny czynników produkcji, a wraz z nim wszyscy kierownicy przedsiębiorstw, którzy zrównywaliby koszty krańcowe z cenami. Miałoby to służyć przede wszystkim egalitarnemu rozkładowi dochodów dzięki zlikwidowaniu zysków z kapitału, ale nie rozwiązuje to w żadnym stopniu problemów opisanych przez Misesa i oznaczałoby tylko większą biurokratyzację i tak absolutnie skrępowanego rynku, bo zwiększyłoby to liczbę kontrolerów produkcji – wszak nie ma gwarancji, że dany kierownik produkcji wybrał dobrze. Porażka Langego pokazuje ponadczasowość i siłę tego tekstu sprzed ponad 100 lat, który do dziś sprawia trudności zwolennikom daleko posuniętych ingerencji w gospodarkę.
Autor tekstu: Adrian Łazarski, specjalista ds. biblioteki i projektów, Fundacja Wolności Gospodarczej.