Autor: FWG
Przez tysiące lat poziom życia ogromnej większości ludzi oscylował wokół 3 dolarów dziennie. To oczywiście wielkość umowna, odnosząca się do dzisiejszych dolarów i dzisiejszych cen. Ci, których stać było na znacznie więcej niż 3 dolary dziennie, stanowili może 1 proc. społeczeństwa. Reszta cierpiała nędzę. Zaspokojenie głodu już było luksusem.
I nagle nastąpiło zjawisko, które amerykańska ekonomistka Deirdre McCloskey nazwała okresem „wielkiego wzbogacenia”. Zaczęło się około roku 1820, choć na Wyspach Brytyjskich kilka dekad wcześniej. 100 lat później „wielkie wzbogacenie” doprowadziło do tego, że w krajach, które go doświadczyły, dzienny dochód na głowę wynosił 10 dol., co pozwalało przeciętnemu konsumentowi na życie skromne według dzisiejszych standardów, ale wolne od codziennego widma głodu.
Jeszcze lepiej ten postęp pokazują obliczenia przedstawione przez ekonomistę uhonorowanego nagrodą Nobla, Williama Nordhausa. Według nich od 9000 roku przed naszą erą do 1750 roku naszej ery ilość godzin pracy niezbędnych dla wyprodukowania 1000 lumenogodzin światła spadła z 50 do 41,5 godzin. W ciągu pięćdziesięciu lat od 1750 do 1800 roku spadła z 41,5 godziny do 5,4 godziny, czyli znacznie więcej niż w ciągu poprzednich 10 750 lat. Do 1890 roku czas ten spadł do 8 minut. Od tego momentu do 1992 roku (kiedy Nordhaus zakończył obliczenia) spadł do nieco ponad 4 sekund.
Deirdre McCloskey w książce „Burżuazyjna godność” pokazuje, że wzrost gospodarczy i postęp techniczny, który umożliwiał produkcję w coraz szybszym tempie, następował w tych krajach, w których przedsiębiorcy cieszyli się prestiżem i podlegali ochronie prawa, czyli jak pisze ekonomistka – posiadali godność.
Godność jest kluczowym słowem w jej teorii, którą rozwijają Tom G. Palmer i Matt Warner w książce „Rozwój i godność człowieka, czyli jak walczyć z ubóstwem”. Jej polskie tłumaczenie właśnie zostało opublikowane i jest do pobrania za darmo ze strony Fundacji Wolności Gospodarczej.
Co ma godność do ekonomii?
Godność to pojęcie, którym zajmuje się etyka. Dlaczego zatem piszą o niej ekonomiści? Przypomnijmy sobie, że drugą najważniejszą książką Adama Smitha, obok „Bogactwa narodów” była „Teoria uczuć moralnych”. Ojciec klasycznej ekonomii był na Uniwersytecie w Glasgow kierownikiem katedry filozofii moralnej.
W społeczeństwach hierarchicznych godność jednych wykluczała godność innych, była wyznacznikiem pozycji w hierarchii. Nowoczesną godność osiąga się nie poprzez ciemiężenie innych, ale przez posiadanie równych praw i korzystanie z nich. Autorzy książki przytaczają słowa Richarda Overtona, przywódcy XVII-wiecznego ruchu lewellerów w Anglii: „Każdej jednostce w naturze dana jest indywidualna własność, której na mocy natury nikt nie może naruszyć ani nikt nie może sobie jej uzurpować. Każdy bowiem, będąc sobą, ma prawo do własności w swojej osobie, w przeciwnym razie nie mógłby być sobą”.
W Polsce ostatnio dyskusja o godności wiązała się z programem PiS 500+. „Biedne rodziny dzięki zasiłkom 500 zł na każde dziecko zyskały godność” – twierdzili politycy i publicyści różnych opcji. Dla Toma G. Palmera i Matta Warnera takie twierdzenie jest absurdem. Człowiek ma poczucie godności, gdy jest wolny i potrafi wykorzystać swoje zdolności dla utrzymania siebie i swojej rodziny i nie zależy od dobrej woli „pana”, czy jest nim książę, czy demokratycznie wybrany parlament. „Liberalizm Warnera i Palmera można by nazwać ideą dorosłości” – pisze we wstępie Deirdre McCloskey. „W innych programach politycznych – etatystycznej prawicy, etatystycznej lewicy czy etatystycznego środka – dorośli postrzegani są jako niegrzeczne albo smutne dzieci”.
Godność motorem rozwoju
Nierzadko przedsiębiorcy walczącemu o uznanie swojej godności przeszkadza państwo, a raczej źle działająca biurokracja. Tak było w przypadku Mohameda Bouaziziego, tunezyjskiego sprzedawcy ulicznego, który w 2011 roku oblał się benzyną i podpalił na znak protestu przeciwko niegodziwym wymuszeniom, jakich dopuściła się na nim policja. Jego matka oświadczyła: „Godność przed chlebem”. Czyn Bouaziziego zapoczątkował rewolucję w Tunezji i kilku innych krajach arabskich.
Na początku lat 90. XX wieku w Indiach przeprowadzono radykalne reformy gospodarcze, które otworzyły gospodarkę i ograniczyły biurokrację. Pozwoliły dalitom, którzy wcześniej byli na samym dnie społeczeństwa kastowego, na prowadzenie działalności gospodarczej. Dzięki temu ich status poprawił się bardziej niż przez poprzednie tysiące lat. Dziś w Indiach istnieją dalickie izby handlowe i daliccy milionerzy. Uniwersytety, które wcześniej nie pozwoliłyby dalitowi wejść na ich teren, teraz powołują dalitów do swoich zarządów i zabiegają o ich wsparcie finansowe. Dalici zrozumieli i uświadomili sobie swoją godność. Dzięki własnej przedsiębiorczości stali się bogaci i ich zdolność do przekazywania darowizn zmieniła pogardę w szacunek.
W średniowiecznych Chinach godność nie była dostępna dla kupców, nawet najbogatszych. Przysługiwała ona urzędnikom, którzy musieli zdawać wyjątkowo trudne egzaminy z filozofii i kaligrafii, by zdobyć pożądane stanowiska rządowe. Zamożni kupcy wykorzystywali swoje bogactwo, aby zapłacić za korepetytorów, którzy pomagali ich dzieciom zostać urzędnikami państwowymi. Kupcy, zamiast rozwijać swoje przedsiębiorstwa, „inwestowali” w naukę kaligrafii. Takie społeczeństwo nie mogło się rozwijać.
Rozlewające się fale innowacji pchają świat do przodu
„Wielkie wzbogacenie” nie było wynikiem akumulacji kapitału, ale innowacji, które wcześniej były hamowane przez regulacje nakładane przez władców i cechy rzemieślnicze. System innowacji to nie tylko kolejne wynalazki, które zwiększały wydajność pracy i stwarzały nowe, nieznane wcześniej produkty. To także wolność wyłamania się z ram wynikających z urodzenia, wyobrażenia sobie świata w inny sposób, eksperymentowania.
Innowacje, raz powstałe, rozlewają się, jeśli nie napotykają oporu w postaci urzędowych restrykcji. Dzięki temu powoli bogacą się wszyscy. To jedna z form „skapywania bogactwa” – teorii znienawidzonej przez lewicę.
Przed stu laty nawet najbogatszy człowiek na świecie umierał na choroby, które dziś potrafi wyleczyć lekarz z wiejskiej przychodni. Przed 30 laty telefon komórkowy był synonimem luksusu, dziś korzystają z niego dzieci z ubogich rodzin oraz miliony Afrykanów w krajach zaliczanych do najbiedniejszych.
Jak te najbiedniejsze kraje można wyrwać z zaklętego kręgu ubóstwa? Tym od dawna zajmuje się „ekonomia rozwoju”, przedstawiając kolejne, zwykle błędne recepty.
Grzechy zachodnich doradców
Prominentnym przedstawicielem „ekonomii rozwoju” jest Jeffrey Sachs, w Polsce pamiętany jako doradca rządu Mazowieckiego i zwolennik szybkiej transformacji, ale w świecie znany raczej jako celebryta i uczestnik rozmaitych kongresów.
Według Sachsa kolejne programy pomocowe dla biednych krajów kończyły się niepowodzeniem, ponieważ pomoc była zbyt mała i dotyczyła tylko wybranych dziedzin. Opowiadał się więc za strategią „wielkiego pchnięcia” – wydawania dużych pieniędzy na wszystkie objawy niedorozwoju. Uważał, podobnie jak jeden z twórców „ekonomii rozwoju” John Kenneth Galbraith, że „znacząca zmiana musi przyjść z zewnątrz”.
Sachs wymyśli i przeforsował Millennium Villages Project (MVP) o wartości 300 mln dol., który był realizowany w dziesięciu krajach Afryki Subsaharyjskiej w latach 2005–2015. Efekty programu były złe, a czasami dramatyczne. Mieszkańcy afrykańskich wiosek byli namawiani do zmiany rodzaju upraw, co często kończyło się marnowaniem zbiorów. Pomoc padała łupem autorytarnych władców lub band terroryzujących ludność.
Według Palmera i Warnera niepowodzenie pomocy z zewnątrz wynikało z tego, że doradcy nie uwzględniali złożoności sytuacji w krajach, którym doradzali. Uważali, że można z powodzeniem kopiować wzorce sposobów produkcji i instytucji, które sprawdziły się w innych krajach. Nie rozumieli, że wiedza, to coś więcej niż suma informacji.
Palmer i Warner zalecają, by bardziej zaufać miejscowym przedsiębiorcom i wspierać lokalne rozproszone biznesy, a nie wielkie projekty przywiezione przez „brygady Marriotta”. Lepiej sprawdza się zdecentralizowany model, który poważnie traktuje indywidualną godność człowieka, pozwala na ogromną liczbę jednoczesnych eksperymentów, rezultatów i adaptacji. Najlepsze rezultaty są powielane nie przez jakiś centralny organ, ale dzięki mądrości jednostek, które mogą swobodnie poruszać się w swoich sieciach i swobodnie przyjmować to, co im się podoba, bez konieczności uzyskiwania niczyjej zgody. Na tym polega ekonomia dla dorosłych.
Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”
Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.